Vilma o Rudim w trzech słowach
Wszystko, co we mnie mądrego i ułożonego na miejscu było, rozpłynęło się podczas lektury biografii Jego Majestatu Ekranowej Niemej Miłości i do teraz dryfuje między rozumem a sercem, a ja zaczynam bełkotać, gdy o nim wspominam.
Przepraszam za to gloryfikowanie. To dziwaczne spotkanie z osobą tak długo już nieżyjącą wybudziło we mnie kobietę, która już nie powinna być sama. I potwierdziło już na wieki, wieków, że właśnie kogoś podobnego szukam.
Z pozoru zwykły, niczym niewyróżniający się Włoch przebył długą drogę z rodzimego miasta do raczkujących wytwórni amerykańskich i umiejąc w namiętny takt sunąć na parkiecie z zawieszoną na sobie partnerką z dnia na dzień stał się wzorem kuszącego, obcego piękna, nigdy dotąd niewspominanego. Obcokrajowcy, ci z ciemniejszą karnacją, pasowali do końca lat dziesiątych XX wieku tylko i wyłącznie do ról bandytów. Rodolfo Guglielmi mógł być kolejnym czarnym typem. Jednakże to nie był jego cel.
Rozsławiła go June Mathis, jedna z pierwszych kobiet filmu, wybierając go do roli w "Czterech jeźdźcach Apokalipsy". Tylko w nim zobaczyła Julia Desnoyersa.
Ale - krzyczycie - myśli przyszli, by o "Czarnym Orle" poczytać!!!
Ale co ja poradzę na moje tak długie uwielbienie, które będę z szerokim uśmiechem wspominała do końca życia?... Bywam w tym temacie bardzo uciążliwa, lecz wolę tego rodzaju fascynację od wpadania w nałogi bądź złe towarzystwo. A jeśli nawet Rudolf bywał częściej niż słyszałam zadziorny i nieprzyjemny, cieszyłabym się jeszcze bardziej, bowiem to dowodzi, że salonowym puszkiem do pudru nie był NIGDY. Jednak to właśnie granie czarujących egzotycznych kochanków pochodzących głównie z państw na wschód od Fabryki Snów - bezwzględny szejk, wielki, ale nieszczęśliwy matador, włoski hrabia, a na deser (wręcz dosłowny, rola w "Czarnym Orle" była jego - ach, signor Valentino i nikt obok niego o tym nie widział - przedostatnią) rosyjski porucznik podający się w akcie zemsty za urokliwego francuskiego nauczyciela... - umocniło jego kobiecą powierzchowność i pogrzebało męską duszę.
Ludzie się mylą i myślą błędnie. To, czym szanowny pan Valentino wzbudzał w czternastoletnich podlotkach i starszych gospodyniach ogniste uczucia, była niespotykana prezencja. Włoch, a nie błyskający perłowym uśmiechem Amerykanin stanowi męski odpowiednik naszej dumy narodowej, która tym samym sposobem zdobyła tam uznanie i zapisała się nie tylko jako polska aktorka, a aktorka MIĘDZYNARODOWA, Pola Negri.
Moje ich wspólne ulubione zdjęcie.
Koleżanka z pracy Mae Murray i brat przyszłego męża Poli David Mdivani pobrali się (co do dnia) 44 lata przed ślubem moich Dziadków....
...przypadków nie ma...
CZARNY ORZEŁ
1925
Rudolf Valentino
Vilma Banky
Louise Dresser
Uwaga, prze Państwa!
Ten film to lekka fantazja!
Aleksander Puszkin napisał świetną powiastkę, bohaterowie są jak najbardziej wiarygodni, miejsca i zdarzenia opisano mile dla oka, ale... to książka. A książka, jak wiemy, rządzi się innymi prawami niż film, który może opowiadać o fakcie autentycznym, prawdziwej historii, a być tak pokolorowany i bajeczny, że nigdy nie przestaniemy się dziwić.
Ja, wyliczająca po prostu sceny z boskim Valentino (przy którymś filmie zaczęłam jęczeć, że mało Rudiego, ale... czy był to właśnie "Czarny Orzeł"? Nie, to byli "Czterej jeźdźcy Apokalipsy"! A jęczałam, bo pan Desnoyers to postać drugoplanowa.) nie zwróciłam na to uwagi, ba, nawet mi to nie przeszkadzało.
Czym więc jest ta fantazja?
Akcja "Czarnego Orła" rozgrywa się we wczesnych latach XIX stulecia, kiedy to caryca Katarzyna II Wielka od parunastu lat spokojnie w grobie odpoczywa, a... podstarzałą, ale wciąż śliczną gra ją wspaniale Louise Dresser. Wyczytałam też, że lampa czy tam coś innego pojawiająca się w pewnej scenie pochodzi z późniejszego okresu, ale Rudi też pochodził inaczej, a się wzorowo wpasował, basta.
Wraz z Albertem Conti jako generałem Kushką, będącym jak najbardziej "za" za tytułowym spryciarzem.
Caryca zauważa porucznika Dubrowskiego (ja to muszę napisać - UWIELBIAM to nazwisko!), on jednak myśli, że zostanie jej kochankiem (a miała ich prawdziwa wielu) i zwiewa. Zdenerwowana każe go złapać.
Wkrótce potem pan starszy Dubrowski umiera w otępieniu po straszliwym incydencie u sąsiada. Jego syn obiecuje go pomścić.
Los nakazuje mu uciekać i stanąć na czele grupy jako "Czarny Orzeł" i, jak Robin Hood, rabuje bogatych i daje biednym. Podczas jednego takiego rabunku w jego ramiona wpada...
...a no córeczka znienawidzonego pana sąsiada.
I reżyser, Clarence Brown.
Tu Valentino w skradzionym ubraniu prawdziwego nauczyciela podpisuje się jego nazwiskiem, jeszcze piękniejszym niż Dubrowski (bo Le Blanc, a w dodatku imię Marcel, czy to nie brzmi cudownie? ♥).
Nim przetańczył wieczór z Polą, a noc była wiadoma, Rudi zainteresował się Węgierską Rapsodią o imieniu Vilma, naziwsko Banky. Sprowadzona osobiście przez Samuela Goldwyna oczarowała Amerykę. Przez chwilę zdawali się być sobie pisani, ale panna Banky odnalazła się bardziej w roli jego przyjaciółki niż miłości. Rudolf przepłakał na jej ramieniu ostatnie miesiące. Aż chce mi się to zobaczyć... nie ściskającego i całującego Dubrowskiego Maszę
(musicie wiedzieć, że z tego filmu USUNIĘTO - przepraszam za słowo, zwykle używam łagodniejszych - CHOLERNIE ZMYSŁOWĄ SCENĘ, w trakcie której to kapryśna panna Masha wyznaje monsieur Le Blanc o swym stosunku do niego. Pozwolę sobie zacytować:
I can tell you in three words - I hate you!
Widać nie wiedziała, co traci... Cóż... ale takie filmy kończą się w jasny sposób...),
a Rudiego z głową na jej kolanach mamroczącego, jak to się nie wyspał i jak pogrąża go wczesne łysienie...
Vilma towarzyszy Rudolfowi jeszcze w "Synu Szejka", ale ten film - przyrzekłam sobie - obejrzę jako jego ostatni-ostatni, by móc później jeszcze głośniej zapłakać.
To, co tutaj Rudolf pokazał - odważne posunięcia kaskaderskie, francuską kurtuazję, a przede wszystkim szeroki, chłopięcy uśmiech - zasługuje na oklaski. Tutaj naszywka "puszka-fe-do-fe-pudru" znika. Jest tu mężczyzną. Dziewczyna jest, ale jej być nie musi. Ale jest Valentino, więc musi. To jest film przygodowy i jednocześnie udana komedia, choć, by ją momentami zrozumieć radzę trochę lepiej znać angielski.
Wiecie, ile razy ten film widziałam? Trzy. Z początku z lekka byłam rozczarowana, ale z następnymi posunięciami... ojej, zachwycałam się tym, czego wcześniej nie widziałam, a gra Valentino rosła w moich oczach! Muzyka klasyczna pasowała jak ulał! Wspaniale było patrzeć na śliczną Vilmę, niewinną, z trochę dufną miną. Śliczna była... jest w moim sercu.
To też miła komedia, a inna, bo niema. To nie film Chaplina czy Keatona, nie polega on na slapsticku, a po prostu scenach sytuacyjnych. O żadnej Wam nie powiem, nie! Obejrzyjcie i napiszcie, czy je dostrzegliście :) Przy Banky, Dresser, samym Dubrowskim można się nieźle uśmiać! A jaka to jeszcze uczta muzyczna i uczuciowa!
Wiecie, moi Drodzy, na niektóre osoby patrzy się pobłażliwie, na niektóre z zachwytem. To od Was zależy, jak spojrzycie na Valentino. Jeśli będzie Wam go wiecznie żal (bo mi było bardzo długo i nadal nie potrafię się momentami pozbierać), to się, romantycy, zapłaczecie na zbyt wczesną śmierć. Boski Rudi żył, ile żył, ale to na tym polega jego legenda. Młody, romantyczny i piękny. Gdyby przyszło mu umrzeć pół wieku później, byłby nazwiskiem takim samym jak świetna Norma Shearer czy Bette Davis, też wielkimi nazwiskami, ale znanymi nie tak bardzo jak Marilyn Monroe. Sam Valentino wolał odejść wcześnie, znał swoją legendę zbyt dobrze.
Ale to w wieku czterdziestu lat, powtarzał, dzień w dzień o piątej wstając i trenując swe ciało, by zachować młodość, a później zapalając papierosa, mknąc włoskimi wyżynami konno, na wakacjach...
Komentarze
Prześlij komentarz