Brat Larry
Mnie po prostu duma rozpiera, kiedy film uwielbiam, a następnie - nieważne, czy mija dzień, miesiąc czy rok, znajduję jego pierwowzór literacki!
A rozpiera mnie duma, ponieważ wiem, jak trudno jest coś opisać - o wiele łatwiej jest na obraz spojrzeć i się nim zachwycić niż szczegół po szczególe opisywać i go wpleść w całość; na deser dodam, że końcowy rysopis jest wtedy bardzo dobry, kiedy czytelnik z przyjemnością sobie to wyobraża. To trudna sztuka; potrzeba cierpliwości, wyobraźni i samozaparcia, toteż coraz to więcej ludzi odpoczywa przy filmach niż na "rozszyfrowywaniu", co drogi autor miał na myśli...
Kino od początku czerpało pomysły z literatury. Mnóstwo starych filmów to ekranizacje ówczesnych sławnych powieści i sztuk. Pragnę je poznać! Wtedy zrozumienie tworzenia z TAKĄ teatralizacją jest łatwiejsze. W Polsce, owszem, gdy poszperamy w najbardziej zakurzonych miejscach znajdziemy dawne pisane świętości... ale to naprawdę mały, mały, maleńki procent tego, co pisano sto lat temu.
Przypomniał mi się ten temat z dwa dni temu, kiedy to - ach, każdy książkoholik to zna! - poszukiwałam czegoś nowego do czytania, oczywiście starego, literatura XIX-sto wieczna to miłość porównywalna do starego, wspaniałego kina ♥ I tak... czy tego los chciał, czy po prostu sprzedawca miał dobre książki... zatrzymałam się jak zahipnotyzowana na widok tytułu "Siostra Carrie."
SIOSTRA CARRIE
1952
Jennifer Jones
Laurence Olivier
Eddie Albert
Nie, nie, to nie historia zakonnicy (przez to tytuł ekranizacji to "Carrie", by nie była mylona z filmem religijnym), a młodej, pełnej nadziei dziewczyny, która pod koniec XIX wieku, kiedy to przemysł - jak na koniec stulecia - był bardzo rozwinięty wyrusza do jego stolicy, Chicago. Opuszcza wiejską rodzinę po to, by z początkiem nowej epoki zacząć żyć godnie i bogato. Oczywiście początki są szarawe i rozczarowujące, niemniej Carrie rzetelnie pracuje, wciąż wierząc w lepsze jutro.
Bohaterka nie jest drugą Scarlett O'Hara; nie, miłość do ojczyzny to nie temat tego dzieła, choć ma piękna Jennifer Jones dużo - tylko na ekranie - wspólnego z Vivien Leigh.
Obydwie panie to nie tylko świetne aktorki, ale też niezłe kokietki, skoro pierwsza pana Oliviera raz zauważyła i oznajmiła, że ten oto genialny szekspirysta będzie jej mężem, a druga wykreowała z nim naprawdę wzruszającą parę.
Gryzę się w język, by nie powiedzieć, że Larry to mój ukochany aktor. Ja uwielbiam i tych z kina niemego, kiedy to bohater i jego włoski przetrwają najstraszniejsze tornado, burza z gradem, trzęsienie ziemi i trzy bijatyki, i tych też eleganckich, acz bardziej męskich. Laurence to zdecydowanie aktor ten drugi. W wieku czterdziestu pięciu lat, czyli w roku właśnie 1952 mną po prostą podczas seansu targnął. Nie pytajcie mnie, czy rola George'a Hurstwooda, żonatego właściciela bogatej restauracji jest wierna opisowi pana Teodora Dreisera (książki jeszcze nie mam), nie, nie wiem, mnie to nie interesuje. Interesuje mnie Larry w tej roli, na pewno wykreowanej tak, jak sobie reżyser Wyler życzył, a nawet - ba! - tak wspaniale zagranej nie wyobrażał!
Lecz jak doszło do złączenia się serc młodziutkiej panienki Meeber i pana w wieku jej ojca?
Carrie jeszcze w czasie podróży poznała mniej od Larry'ego czarującego Charlesa Droueta. Po wypadku w fabryce, gdzie panna Meeber pracowała, pan Drouet jej bardzo pomógł. Mimo, że dla panienki wybawca nie był wymarzonym wybrankiem, była dla niego bardzo uprzejma.
Eddie Albert zagrał wesołego, z werwą człowieka, bardzo podziwiającą Carrie. Do momentu... a właściwie i po tym momencie wciąż żywił do przyjaciółki sympatię.
Charles często jadał w restauracji zamożnego pana Hurstwooda... i, tam-dara-dam!, właśnie tam George zapatrzył się w piękne oczy młodej nieznajomej, ona uciekła wzrokiem do innego i tak to się romantycznie zaczęło...
Czy wyjdę na osobę niemoralną mówiąc, że związek między młodą kobietą a starszym, o lat koło dwadzieścia mężczyzną mi się szalenie podoba? Ach, może to tylko młodzieńcza wyobraźnia, która to gromadzi tyle starych nazwisk...
Jennifer Jones poznawałam z zainteresowaniem ciut mniejszym niż cudownego Larry'ego (ja to weteranka jego romantycznych ról). Bo on to mężczyzna, ja dziewczyna... z lekka zaczęłam zapominać, że era eleganckich mężczyzn na każdym roku raz na zawsze z wiatrem przeminęła...
Jenny była urocza. Trzydzieści trzy lata, ale jaka dziewczęca i niewinna buzia! Ucieszyłam się jeszcze bardziej na wiadomość, że zagrała w "Pani Bovary", powieść przeze mnie TAK uwielbianą (muszę się pochwalić, że udało mi się kupić "Panią Bovary" z Jenny na okładce!!!). Film ściągnięty, czeka w poczekalni (a Emmusia nic, tylko personifikuje ruchome obrazy). Coś czuję, że wkrótce panią Jones ponownie pochwalę :)
W roli Carrie jest naprawdę sympatyczna; to dziewczyna, która naprawdę chce żyć lepiej. Niespodziewanie spotkała osobę majętną i, co było jeszcze bardziej niespodziewane (a w tych "naiw-fe!-nych" filmach to takie oczywiste, zaraz powiecie), ta osoba majętna porzuca rodzinę dla dopiero co poznającej uroki dorosłości panny. Jest to dla mnie piękny znak troski i czułości. Uwielbiam, jak osoby doświadczone pomagają młodszym dla ich powodzenia. George jednak nie chce dać Carrie pracy kelnerki w swym lokalu, a chce z nią związać swe dotychczas smutne życie. Wieloletnia małżonka i dorosłe dzieci to już nie to samo, co bycie niezależnym i wolnym młodziakiem wpatrzonym w kolorowe spódniczki...
Kobieta, której by nie poślubił, gdyby wiedział, ile mu nieszczęścia przyniesie.
George to człowiek w wieku około lat pięćdziesięciu, ale nie mający nic przeciwko temu, by drugie tyle spędzić z młodą, atrakcyjną dziewczyną. Larry stworzył portret człowieka niesamowicie zapatrzonego w piękność, jej wiernego mężczyzny, lecz też, co film robi dramatycznym ofiary własnego błędu... bo nowe małżeństwo tylko chwilę przypomina spełnienie marzeń...
Panią pierwszą Hurstwood jest Miriam Hopkins, dość - hm, zawsze wiedziałam, jak o niej myśleć, ale pisać? Jak myśli przełożyć na papier? - pretensjonalna i wyzywająca, a nawet i bezczelna, spoglądając na jej zdjęcia. Pani Hopkins grała dobrze, zwracała uwagę, ale coś w niej takiego zbyt bogatego było... coś wielkiego, ale dla nas, lichych widzów niedostępnego. Podobna była jej bohaterka, choć mam nadzieję, że rodzina Miriam nie sądziła o niej tak, jak ja.
Ze swym wybawcą, Drouetem.
A! Jednak w sprawie mody Carrie ma więcej ze Scarlett niż się zdaje!
"Siostra Carrie", sentymentalna podróż do czasów wielkiej, nieprzerwanej przez los miłości, odpoczynku od burej rzeczywistości, zrewolucjonizowanej niejednym złym romansem, kiedy to mężczyzna pogrąża się w pracy, kobieta wyznacza nowy styl i powstaje inna od legend rzeczywistość. Niejeden romans w historii wiele zmienił.
Słyszałam też o takim filmie z Jenny "Portret Jeannie", podobno tak czuły i wspaniały... ojoj, tak trudno o jednym cudownym dziele zapomnieć, by interesować się kolejnym...
To jednak nic w porównaniu, z jakimi problemami borykali się twórcy. Najsłodszy cukiereczek, czyli gotowy film to efekt długiego i żmudnego marudzenie Larry'ego, którego nogi odmawiały posłuszeństw a(Vivien go pobiła wałkiem? Ale za co?), nieciekawego milczenia Jennifer, gdy reżyser dowiedział się o jej ciąży; sam William Wyler opłakiwał śmierć rocznego synka... Szereg tragedii zmienił końcówkę filmu (jestem wściekła, bo dowiedziałam się, jaka miała być w książce... niedoczekanie!)
...a recenzje słabe, zbyt wiele sentymentalizmu, narzekali; no, ewentualnie Olivier dobry, może więcej niż dobry... no bo, ten tegest, BAFTĘ dostał... ten drugi, jak się zwał? Albert? no, też niczego sobie...
...ale najsłabsza Jones.
Zimna wojna trwa, a tu dramatyzują na ekranach.
Lawrence Olivier wspaniały aktor i niesamowity przystojniak, Jennifer Jones też ładna aktorka. Do Emmy Bovary pasuje mi idealnie.
OdpowiedzUsuńAle gdzieś mi umyka fakt, co się stało,że on z zamożnego faceta stał się biedakiem?! Czyżby piękna Carrie robiła tu za famme fatale ?
Kino z tamtych lat to było prawdziwe kino. Romantyczne historie, tak inne od codzienności.Jednak aktorzy musieli bardziej chronić swoją prywatność,a przede wszystkim swoje słabości, porażki i nałogi, bo to psuło obraz gwiazd.
Pamiętam taki film "Fedora "( z 1978 roku) z Marthe Keller. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Do czego posunęła się gwiazda- aktorka,żeby pozostać w pamięci jako wiecznie młoda piękność!
Pozdrawiam serdecznie
Och, Laurence był wspaniały! Przypomniał mi się chyba jego pierwszy kolorowy film „Rozwód lady X”; ledwo co trzydzieści lat skończył...!
UsuńHm, gdybym miała to zdradzić, film już by nie zrobił na Widzach aż takiego wrażenia... sprawę zatuszowałam, lecz powiem, że Carrie nie jest famme fatale :)
W pełni się z tym zgadzam. Gdy ludziom czegoś brakuje, umieją z niczego zrobić COŚ WIELKIEGO. Wolabym naprawdę poznawać świat budowany ludzkimi sercami, nie maszynami.
Dlatego oglądam takie filmy :)
Pozdrawiam!
Oczywiście, nie mogłam się powstrzymać, żeby jak tylko zobaczę Twój nowy post, zaraz go nie przeczytać i nie wtrącić swoich trzech groszy ;)
OdpowiedzUsuńJa akurat, jeśli już o tym mowa, mam zupełnie odwrotnie - wpierw czytam książki, a potem szukam nakręconych na ich podstawie filmów. I... no cóż, to właśnie filmy z reguły mnie rozczarowują... Tak już mam, że gdy czytam, w głowie powstają mi barwne obrazy wszystkich bohaterów i miejsc, a gdy włączam film... ukazana rzeczywistość nie spełnia moich oczekiwań, zupełnie różniąc się od utworzonego w wyobraźni, starannie pielęgnowanego obrazu. Taki już los nałogowego czytacza z za dużą wyobraźnią ;) Oczywiście, od każdej reguły są wyjątki, tak samo od tej. Kiedy zaczęłam czytać serię kryminałów Agathy Christie, poświęconych Herkulesowi Poirot (polecam, polecam!) myślałam, że żadna ekranizacja nie zaspokoi moich wyobrażeń, a tymczasem... w telewizji (kinoTV, jakby ktoś miał ochotę pooglądać) znalazłam cudowny serial z Davidem Suchet'em :D
Fabuła "Siostry Carrie", choć z pozoru szablonowa i zwyczajna ma w sobie coś, co sprawia, że zwraca uwagę. Przypomina mi historię Jane Eyre autorstwa Charlotte Bronte, opowiadającą losy młodziutkiej Jane, która nie mając szans na dobrą przyszłość, podejmuje pracę w posiadłości oschłego i wiele od niej starszego (!) pana Rochestera, który choć owładnęła nim miłość do nowej służącej, nie może się z nią związać ze względu na małżeństwo z niespełna rozumu Bertą (jak te wątki lubią się powtarzać, jednocześnie nigdy się nie nudząc).
Co do Larry'ego, zupełnie Cię rozumiem, sama nie umiem oderwać się od ekranu gdy widzę Hugh Jackmana .
Rzeczywiście, elegancja, szyk i maniery tamtych czasów mają w sobie coś, o czym dzisiaj możemy jedynie pomarzyć...
Pozdrawiam
Niezmiernie się cieszę, że ktoś z przyjemnością czyta moje wpisy i chce coś więcej napisać :)
UsuńJa powiem, że i mnie zdarza się nawet częściej niż w przypadku "Siostry Carrie" przeczytać wpierw książkę, później zobaczyć film... i tak wolę, ale jak jest na odwrót, to to ja muszę przeczytać!
Wyobrażenia mam różne i nie zawsze jestem filmem zawiedziona; nawet czasem dobrze mieć takie dwa, ale wiadomo, jak jedno jest - to pierwsze, książkowe - najlepsze, to drugie mu nie dorówna.
Wielbicielką kryminałów nie jestem; Agathy Chrisie czytałam tylko znane "Morderstwo w Orient Expressie", znając wcześniej, ku nieszczęściu film... Moja Mama bardzo chwali Sucheta. :)
Jane Eyre znam! Widziałam ekranizację z Joan Fontaine i Orsonem Wellesem z lat 40., bardzo, bardzo, ale to bardzo nie lubię pani Fontaine. Była nawet i ładna, ale ta uroda, raczej wiejskiej i nieśmiałej dziewuszki do mnie po prostu nie przemawia. Wiem, że Rochester był starszy, a na imię miał tak samo, jak mój Dziadek ;) Książkę przeczytam po "Siostrze..." :)
Larry to... och, kiedy ktoś Ci się TAK podoba, całe piękno tej osoby Tobą włada... ♥
Też kiedyś Jackmana uwielbiałam :)
Skoro szyk i elegancja tamtych lat ucieka z każdym rokiem, cieszmy się przynajmniej, że filmy pozostały :)
Pozdrawiam!
Nie widziałam ekranizacji z lat 40., ale gorąco polecam tę z 2011 roku, jest bardzo wierna książce i naprawdę dobrze zrealizowana.
UsuńZupełnie się zgadzam, całe szczęście, że mamy filmy i książki, że tak dorzucę od siebie.
Gorące pozdrowienia, także dla dziadka ;)
Tak słabo tę ekranizację pamiętam... ale jak powiedziałaś, wpierw książka, później seanse :)
UsuńPrzekażę! Dziękujemy! ;)
Pierwszy raz słysze o tym filmie i książce. Może kiedyś uda mi się przeczytać i obejrzeć to dzieło :)
OdpowiedzUsuńZ całego serca polecam!
UsuńPrzejrzałam całego bloga i jestem pod wrażeniem wiedzy na temat starego kina i pięknego stylu literackiego. Będę zaglądać.
OdpowiedzUsuńTakże jestem ogromną miłośniczką "Przeminęło z wiatrem" :)
Pozdrawiam serdecznie!
Bardzo mi miło i zapraszam :)
Usuń„Przeminęło z wiatrem” to niesamowite dzieło, pozdrawiam!
Ja znów mam tak, że zaczytuję się w książkach, również tych starych i cieszę się widząc, że powstał film :). Koniec końców tak jak Ty zaliczam oba dzieła i porównuję. Już parę razy przekonałam się jednak, że może lepiej sięgnąć najpierw po film i się nim spokojnie zachwycić a nie doszukiwać różnic. Książka po ekranizacji jest pięknym uzupełnieniem. Aktorka wygląda doprawdy czarująco w tej roli :). Musze sie zapoznać, z czym najpierw jeszcze nie wiem.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą miło do Ciebie wrócić w nowej odsłonie :)
Dziękuję serdecznie za te słowa i przeczytanie :) Nie mogę usiedzieć spokojnie w fotelu, by zobaczyć ją w roli Emmy Bovary... eh, kiedy w miarę nie przestanę stękać?
UsuńSmutno tu - już miesiąc bez nowego posta :`(
OdpowiedzUsuńCzekam cierpliwie na kolejną recenzję, a póki co pozdrawiam i życzę prędkiego powrotu.
Już jest... też z "bratem" Larrym :D
UsuńCzy jesteś w trudnej sytuacji finansowej? to ten artykuł jest dla ciebie, moja pożyczka została zatwierdzona przez ofertę pożyczki pana Pedro, którą przekazała mi jego firma pożyczkowa, gdy banki odrzuciły mój wniosek o pożyczkę z powodu złego kredytu, ale Pedro i jego firma pożyczkowa udzielili mi pożyczki w wysokości 7 milionów USDOLLAR na stawka 3 proc. Jestem bardzo wdzięczny i chcę podzielić się tym wszystkim z tobą, szukając jakiegokolwiek rodzaju pożyczki, aby skontaktować się z bezpośrednim adresem e-mail biura pożyczki pedro: pedroloanss@gmail.com lub whatsapp go na: +18632310632.
OdpowiedzUsuń