Czy pani cierpi? Nie tak bardzo.
Aleksandra Dumas-Syna często można było spotkać w teatrach, ale nie skupionego na granej sztuce, a interesującego się pięknymi paniami. W wiosenny wieczór roku 1844 przysiadł się przy scenie i spoglądał tak na lewo i prawo, pozdrawiając znane mu ślicznotki, gdy jego uwagę zwróciła "niby figurynka z saskiej porcelany" Marie Duplessis. Los chciał ich połączyć; młodego pisarza zaproszono do loży, w której siedziała wystrojona w mleczną biel czarnowłosa piękność z upiętymi kameliami na ramieniu.
Marie Duplessis to właściwa Dama kameliowa. Historię, spisaną cztery lata później monsieur Dumas oparł bardzo dokładnie na swym gorzko-słodkim romansie z oczytaną i pięknie grającą na pianinie Francuzką. Mademoiselle, z domu Plessis stała się we wczesnym wieku - bowiem zaledwie lat szesnastu - znaną kurtyzaną, co pozwoliło jej zakosztować słodkości wiedzy. Będąc zwykłą chłopką mogła o tym przywileju tylko pomarzyć.
Romans trwał ponad rok, przerwany nagłym listem Dumas. Opuszczona przez kochanka znalazła ukojenie w ramionach Franciszka Liszta, by następnie, w lutym 1846 roku stać się hrabiną de Perregaux. Mąż podobno ożenił się z nią w obawie o jej pogarszające się zdrowie. Marie od lat dostawała ataku kaszlu i duszności, słabła z każdym tygodniem.
Umierając, nie wiedziała, gdzie przebywał Aleksander. On wrócił do domu i wtedy dowiedział się o jej śmierci. W tym samym roku przejrzał raz jeszcze ich korespondencję, po czym odkurzył papier, zmoczył pióro w kałamarzu i.... i wydana w 1848 roku "Dama kameliowa" jest czytana po dziś dzień.
Dumas jest Armandem Duval, Marie Małgorzatą Gautier. Nieśmiertelna i melodramatyczna para stanowi jeden z wierniejszych przykładów literackiej miłości, która czytelnika... tak na chwilę... bądź dłuższą, zależy od duszy; moja łatwo się wzrusza... nie opuszcza. Nieważne jest, kiedy to przeczytamy, jak się czuć będziemy - nostalgia przejawia się tu w każdym najkrótszym słowie.
Sądziłam "Damę kameliową" za dzieło całkowicie wymyślone, nigdy w prawdziwym życiu nie spotykane. Prawdziwa historia mnie jeszcze bardziej rozczuliła. To jedna z moich ulubionych książek, podczas której czytania mogę raz po raz zawitać w świecie "wymyślnej głupoty", jak większość uważa o płytkich i wiecznie powielanych utworach miłosnych i dać sobie nadzieję, że mogę być kiedyś tak artystycznie i wspaniale kochaną.
Jak to bywa z każdym głośnym tytułem, począwszy od 1895 roku, wielkiego odkrycia o nazwie kino ekranizacji przybywa i przybywa. Ta, z 1936 roku, kiedy to szlachetna kostiumówka Victoria Fleminga z Leigh i Gable'm dopiero co kończyła się pisać na papierze, jest piękna. Czy istnieje jakieś inne słowo opisujące czar tego filmu? Piękno to wyraźne, czyste słowo; właśnie, czystość zawiera się w pięknie. "Dama kameliowa" z Gretą Garbo jest moją ulubioną i wierną moim wyobrażeniom ekranizacją. Choć, tak, mam pewne uwagi, to podczas oglądania poczułam tę układającą się w miękkie warstwy krynolinę i misternie upięte loki nad uszami, sakiewkę w lewej dłoni, prawdziwe, wspaniale grane marsze i walce...
DAMA KAMELIOWA
1936
Greta Garbo
Robert Taylor
Lionel Barrymore
Film czarno-biały (ponoć jest kopia do kupienia kolorowa! Ja chcę! Ja!) i zapięty na ostatni guzik. Tutaj nie da się czegoś ominąć. Ja nie widzę wielkich różnic między książką a filmem. Film ubarwiono świetną komedią sytuacyjną, w którą bez problemu odnalazła się chłodna uroda Grety Garbo. Chłodna, acz nie groźna; powiem nawet, że śliczna. A może piękna?
Małgorzata Gautier to młoda kobieta, niedawno skończyła dwadzieścia lat; tu Greta ma trzydzieści jeden (bawi mnie też to, kiedy filmowy partner - w literackim utworze starszy - jest młodszy od ekranowej partnerki) i jest wciąż zjawiskowa.
Pani Garbo (podobno przemawiająca swoim prawdziwym głosem tylko jeden raz w filmie "Anna Christie", czym uczyniła ten tytuł wielkim) mówiła nisko i chropowato. Jeśli - a różnie się mówi - tutaj nagrano jej głos, nie będę owijała w bawełnę - brzmiała anielsko! Marie, Małgorzata winny brzmieć po francusku, delikatnie i z nutą arystokracji, nie twardo, a melodyjnie, ale to tutaj była Greta Garbo, wielka artystka!
Ubrano ją w piękne tafty i krynoliny, marzy mi się też tak wyglądać... A najbardziej to podobają mi się te zakręcone jak makaron pukle włosów otaczające całą głowę. To taka dziewczęca i niewinna fryzura!
No, wychwaliłam panią Garbo aż nadto, teraz przyszedł czas na pana Taylora:
A więc, ponoć najprzystojniejszy aktor Złotego Hollywood, czarujący kobiety swoim uśmiechem... amant... amant... amant... Armand (rymuje się trochę).
Ja powiem, co ja o nim sądzę: a sądzę, że to chłoptaś większy od Valentino i jeszcze od niego większy laluś. Przeciwieństwo artystycznego chłodu Garbo, słodycz Roberta Taylora mnie aż rozbawiła. Armand Duval (och, to imię i nazwisko!) w książce przedstawiony został jako osoba zastraszona i przewlekle cierpiąca, nawet dłużej i strasznej od Małgorzaty. Jego tragedia opowiada inną tragedię, przez co serce mięknie.
Robercik to - pod tą maską słodyczy - mężczyzna, taki po trosze nieokreślony. Widziałam go "Pożegnalnym walcu", 1940 gdzie, starszy i bardziej doświadczony był naprawdę dobry. Partnerował innej tragicznej bohaterce, Myrze Lester, następnej cudownej kreacji Vivien Leigh. I po tym całym powtarzaniu, jaki on jest cudowny i przystojny ja kurczowo trzymam się swojego zdania, że przy nim Valentino był cholernie męski.
Ładna ozdóbka pięknej kostiumówki. Może momentami grał wyraziście, tak, to prawda, ale jego rola ograniczała się do uśmiechów, miłego spojrzenia, dramatycznych i miłosnych wyznań i wielbienia Grety Garbo. Bo w "Damie kameliowej" to tytułowa dama jest najważniejsza. Więc drogi reżyser Clarence Brown okroił rolę Armanda do ściśle określonego amanta, tworząc drugiego, ale za to słyszalnego Valentino (pan Brown reżyserował z Rudim "Czarnego Orła").
Garbo i Taylor przyciągali do kin nie zdradzając publiczności, z jaką komedią się spotkają. A tu zaśmiać się można, oj można!
Małgorzata i Armand to nie jedyni bohaterowie. Oprócz kochanków widujemy na ekranie przyjaciółkę mademoiselle Gautier, Prudencję, starszą, wysłużoną kurtyzanę. W książce to postać zwyczajnie partnerująca, tu, zagrana genialnie przez Laurę Hope Crews nie daje o sobie zapomnieć! Kto powiedział, by starsza pani miała kryć się za drzwiami bogatej sali balowej, kiedy to młodsze chichoczą i tańczą? Nie, Prudencja jest inna! Skacze, śmieje się, nawet z własnych błędów, kogo ma podziwiać, to podziwiać, a kogo obgadać, to obgaduje. Och, jak mi poprawiła humor! Oczywiście ja wyczekiwałam kolejnej twarzy Grety, ale pani Crews...! ...pani Crews...!
Pani Crews to też pani Pitty Hamilton z "Przeminęło z wiatrem". I też tam jest świetna!
Madame Prudencja to też nie jedyna wesoła postać. Jak myślicie, czy Armand po odrzuceniu przez Małgorzatę wiedzie samotną idyllę, sadzając marchewki? Ależ oczywiście, że nie, toż to absurd! Interesuje się rywalką byłej kochanki, Olimpią. Olimpia to Lenore Ulric, Olimpia to bezczelna i śmiała kurtyzana, nie ciesząca się takim powodzeniem, jak Małgorzata.
Dla tych dwóch postaci to trzeba zobaczyć!
A więc, na kolorowym plakacie panie Garbo i Ulric, a także pan Taylor. Kim jest ten posępnie i nudnie wyglądający jegomość?
W filmie to baron de V., inny adorator Małgorzaty. Dość oschle traktuje jej ucieczkę z Armandem. Grał go Henry Daniell, sługa Chaplina w "Dyktatorze".
Lecz złem w tej historii jest pan Duval-ojciec (Lionel Barrymore, mistrz w rolach uprzykrzających czyjeś życie). Chciałby zapomnieć o złej reputacji ukochanej syna i nigdy więcej jej w swoich progach nie gościć. Rozmowa między nim a kurtyzaną nie wyjaśnia tego, co powinna, co doprowadza do jej upadku, złości Armanda, jego oddalenia i gorzkiego końca... akurat innego, niż w książce, ale wtedy to byłoby za mało Roberta i wielbicielki by były zawiedzione!!!
He, odpoczywamy sobie. :)
I pijemy.
Pierwsza połowa mnie pochłonęła, później, gdy moim zdaniem bohaterowie na ekranie się marnowali, ale film trwał, więc musieli o czymś rozmawiać, co powtarzane było wcześniej setki razy trochę się zmęczyłam. Pięknie wyreżyserowana końcówka jest na poziomie pierwszej części, przez co to dzieło rośnie i rośnie w moich oczach. Własnie ta scena komediowa i kostiumowa jest tu jeszcze od aktorów lepsza. Podziwiam ten szyk i tradycję, przez to można w ten błyszczący świat, tak daleki, dawno, dawno temu objawiający się jako nudna rzeczywistość wejść...
Przyznam szczerze, że nigdy nie miałam w rękach żadnej z książek Dumasa - Syna i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek mieć będę. Bardziej pociąga mnie twórczość jego ojca, ale nie ze względu na jakość, co osobiste upodobania - zbyt uwielbiam wielkie tajemnice i wartką akcje, by móc sobie jej odpuścić :) Mimo to, Twój opis brzmi naprawdę ciekawie i myślę, że skusiłabym się, by oglądnąć film (Moja lista filmów do oglądnięcia wciąż rośnie i rośnie :D ).
OdpowiedzUsuńWybierając, zdałabym się chyba na fachową recenzję i oglądnęła ekranizację z 1936 ;) Pomijając dobrą obsadę, w większości przypadków mam wrażenie, że pierwsze ekranizacje są najlepsze. Za pierwszym razem twórcy mogą sobie pozwolić na jak największą wierność oryginałowi, a im więcej wersji danej historii pojawia się, można odnieść wrażenie, że wytwórnie za wszelką cenę próbują się "przebić", coraz bardziej "udziwniają" fabułę i w efekcie tworzą dość osobliwą, odrębną historię, nijak nie przystającą do pierwowzoru (tak właśnie wdg. mnie stało się gdy Universal spróbował odgrzać "Niewidzialnego Człowieka" - swoją drogą ekranizacja z 1933 to prawdziwa perełka, polecam - i stworzył przepełniony bijatykami i pogoniami film o... no właśnie, nie za bardzo rozumiem o czym...).
Płynąc na filmowej fali - nie sądzę, że polubiłabym Roberta Taylora, zawsze drażnili mnie ci doskonali, cnotliwi amanci z rodzaju tych, "co to którzy podróżując przez dżunglę, wciąż wyglądają, jakby co dopiero wyszli od stylisty" (Leonardo Dicaprio zawsze stanowił moją największą zmorę). Bardziej pasują mi ci, może mniej znani, ale naturalni i nadający postaci określony charakter (z całym szacunkiem dla pana Taylora) aktorzy. Dlatego też od razu przypadła mi do gustu postać Prudencji. Silne niezależne kobiety zawsze stanowią świetny akcent w historii, chociaż mam wrażenie, że dawniej zarówno pisarze, jak i reżyserowie, obawiali się wplatać je w swoje historie (dowód: większość charakternych żeńskich postaci, to zwykle postacie poboczne).
Nie przynudzając już dłużej, chętnie oglądnę film :) (także ze względy na pana Barrymore, szczerze się nim dzięki Tobie zainteresowałam...)
Cudowne zdjęcia i fragment o sadzeniu marchewek :)
Pozdrawiam ciepło
Ja właśnie dziś miałam odebrać paczkę z "Dwoma Dianami" jego ojca, ale coś mi po drodze wyszło... mniejsza o dzisiejszy problem, jutro będę miała! :D
UsuńWartką akcję ja dopiero co poznaję, co faktu nie zmienia, jak wielką miłością otaczam historie sentymentalne i wzruszające. Czytałaś może powieść pana Gautiera "Kapitan Fracasse"? Ja tak i bardzo mi się spodobała!
"Niewidzialny człowiek"? Ach, znam, znam!... i to z roku '33... ale nie oglądałam... horrorów z tamtego okresu widziałam parę i mną targnęły niemal tak mocno jak Larry w "Siostrze Carrie" (najnowsza recenzja, spokoju Ci nie dam :D).
Poprawię Cię - "Dama kameliowa" z Grecią to trzecia ekranizacja. Wpierw Rudi Valentino i dwa razy od niego starsza Alla Nazimowa, rok 1921 (przedziwny), później Norma Talmadge i nieznany mi jegomość w 1926, filmu znaleźć nie mogę. Ale mało co może przebić geniuszu Browna. A Ty mi się geniuszem wydajesz, tak świetnie o męskim wyglądzie pisząc, szczególnie tym w dżungli :) Leonardo to aktor świetny, gwarancja niezapomnianego seansu.
Och, aż się wzruszyłam na te słowa podziękowania, jestem Ci wdzięczna po stokroć! :D
A Robert być może odpoczywając sadził to i owo...
Miłego dnia!
Hmmm... "Kapitan Fracasse"? Wydaje mi się, że coś obiło mi się o uszy, chętnie sprawdzę :)
UsuńCo do "Niewidzialnego Człowieka", bardziej niż horror przypomina komedię (niezapomniana kwestia "Coś go zjadło!"), ale zakończenie sentymentalne :D
A tam, trzecia, pierwsza, każdy się pomyli... jakieś 15 lat...
Kwestia wyglądu, to nie geniusz, ale zbytnie zamiłowanie do filmów akcji z dżunglą w tle. Di Caprio? Hmmm... jeszcze nie widziałam z nim żadnego filmu, który naprawdę przypadłby mi do gustu, ale jeśli coś polecasz, jestem otwarta na propozycje :)
Nie ma za co, podziękowania w pełni zasłużone.
A Roberta chętnie zobaczyłabym przy pracy na poletku ;)
Sprawdź, sprawdź! Świetna lektura!
UsuńObejrzę na pewno i napiszę o tym filmie tutaj :) Właśnie, piętnaście lat w tę czy we w tę żadnej różnicy nie robi...
Ja tam di Caprio lubię i prawdę mówiąc nie zwracam uwagi na jego wygląd... choć w "Titanicu" był uroczy :) Podobał mi się "Wilk z Wall Street" i ostatni jego głośny film "Pewnego razu w Hollywood", dla mnie fantastyczny!
Poszukam jakiś filmu z Robertem w słomkowym, dziurawym kapeluszu i z motyką specjalnie dla Ciebie ;D
Dziękuję ♥
UsuńJak zwykle super ciekawy post z twojej strony! Super dowiedzieć się nowych rzeczy :)
OdpowiedzUsuńMiło mi :)
UsuńCzy jesteś w trudnej sytuacji finansowej? to ten artykuł jest dla ciebie, moja pożyczka została zatwierdzona przez ofertę pożyczki pana Pedro, którą przekazała mi jego firma pożyczkowa, gdy banki odrzuciły mój wniosek o pożyczkę z powodu złego kredytu, ale Pedro i jego firma pożyczkowa udzielili mi pożyczki w wysokości 7 milionów USDOLLAR na stawka 3 proc. Jestem bardzo wdzięczny i chcę podzielić się tym wszystkim z tobą, szukając jakiegokolwiek rodzaju pożyczki, aby skontaktować się z bezpośrednim adresem e-mail biura pożyczki pedro: pedroloanss@gmail.com lub whatsapp go na: +18632310632.
OdpowiedzUsuń