Do tanga trzeba Valentino!
Marzy mi się zostać tak przywitaną...
Panu Ibanezowi chyba na popularności swoich powieści w XXI wieku nie zależy (ha, zmarł w 1928 roku), bowiem nigdzie nie da się dostać (jestem osobą niesamowicie kapryśną) wydania "Czterech jeźdźców Apokalipsy" czy "Krwi na piasku" (och, jaki wspaniały, wspaniały był Rudi w ekranizacji! Napisałabym o tym filmie już wcześniej, ale znając siebie zbyt dobrze przypuszczam, że prędzej temat tej strony przyprawiłby Was o wielki ból głowy, zwany u mnie w domu valentinomanią) z Valentino na okładce - a mam już "Czarnego Orła", "Szejka" i wielką chrapkę na "Monsieur Beaucaire'a", co jednak kosztuje ("Czarny Orzeł/Dubrowski" kosztował tylko 10 zł... i bez trzydziestu stron, ale o tym dowiedziałam się w trakcie czytania. Sprzedawca chyba podejrzewał, że następnie książka wpadnie w ręce młódki ZADURZONEJ w panu na okładce, więc wyrwał strony właśnie opisujące spotkania rosyjskiej uczennicy z "francuskim nauczycielem"... jestem wściekła.)
"Czterech (czterej? Nigdy nie wiedziałam, jak to napisać.) jeźdźców Apokalipsy" to film przełomowy w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zrobił on WIELKĄ, BAJECZNĄ furrorę, co z początku nie było mu pisane.
Bo to był rok 1921, zaledwie trzy lata po zakończeniu I wojny i w kinie szukano pocieszenia i wzoru do naśladowania. Ciężka, szara rzeczywistość miała przestać istnieć. Uciekano grupami pod szerokie dachy, dokładano się do biletów i wchodzono do nowego, wspaniałego świata, gdzie istnieli ludzie idealni, aniołowie ze Złotych Gór, bogowie przemysłu rozrywkowego - urocze siostrzyczki Gish, dzielny Doug Fairbanks, niewinna pani Pickford, genialne rodzeństwo Barrymore, zabawny Chaplin.
Rok 1918, wciąż chłoptaś.
A "Zamężna dziewica" to - niestety - film bardzo charakterystyczny dla początków kina.
Przespawszy niejedną noc na nowojorskiej ławce Rudolf Valentino mógł tylko pomarzyć o miejscu między nimi... gdyby jego przeznaczeniem była praca na zmywaku. Upartemu i charakternemu udało spotkać się pasażera ze statku z Włoch, wielkiego kontrastu dla Stanów Zjednoczonych. Owy jegomość podpatrzył rozwijający się talent taneczny signora Rudolfa i pomógł postawić pierwsze kroki w świecie artystycznym.
Nim Valentino stał się Valentino (dla wrogów i zazdrośników: Vazelino), pod nazwiskiem Rodolfo di Valentina grzecznie towarzyszył chętnym grze w karty paniom i delikatnie prowadził je na parkiecie, a spragnionym czegoś niezapomnianego prowadził na pięterko. Filmowy kochanek, dla niektórych pozostawszy ekranowym żigolakiem na wieki wieków, już wcześniej parał się tej profesji, by zarobić na chleb. I wciąż, grzecznie luzując palce klientkom pragnącym czegoś więcej nie przychodziła mu do głowy światowa przyszłość. Miał Włoch lat zaledwie osiemnaście, gdy opuścił matkę i rodzeństwo, a nakłamał im nieźle o swoich "bogatych" początkach... no, no, włoska sprytna cholera.
Młoda włoska cholera postanowiła pożyczyć cylinder i frak, wybrać się do fotografa i wysłać zdjęcie włoskiej rodzince zapewniając, że złotem czyści buty.
Dobrzę (to "ę" specjalnie) więc, porcjami w miarę zjadliwymi dowiadujecie się czegoś o nim więcej (trajkoczę o nim od początku tego bloga), bo przydaje się coś wiedzieć więcej przed spektakularną opowieścią, jak to porwał do tańca Beatrice Dominguez...
CZTERECH JEŹDŹCÓW APOKALIPSY
1921
Rudolf Valentino
Alice Terry
Beatrice Dominguez
Czterej jeźdźcy Apokalipsy symbolizują okrucieństwo wojny. Nawiedzają ulubionego wnuka pana Madariagia, Julia, na wpół Francuza i Argentyńczyka, który chwyta za broń i pędzi w obronie ojczyzny... lecz zanim to następuje, żyje w spokojnym państwie, zajmuje się malarstwem, ale jest świadkiem konfliktów rodzinnych, a także rozterek uczuciowych z piękną żoną adwokata.
Film to piękny dorobek kultowy Ameryki (produkcja, a jakżeby inaczej?) i Europy przed wybuchem I wojny światowej.
Ale to zepchnę, przepraszam, drogi reżyserze Reksie Igmarze, na plan wręcz trzeci, bo - i tu pana pochwalę - nas, płeć piękną zaczarował nie wojowniczy okrzyk Julia Desnoyersaa, a jego umiejętności taneczne. Nas, czyli taką jedną szesnastoletnią smarkulę, która tamtego dnia winna uczyć się do sprawdzianu, a uczyła się kroków... no i te x-miliony kobiet sto lat temu (rajciu, temu filmowi uderzy zaraz setka!).
Bo na początku Julio jest postacią bardzo wrażliwą na piękno (wrażliwość pana Valentino przy obcowaniu z panią Terry, nawiasem mówiąc, jego filmową lepszą siostrą niż partnerką - ale pochylę się nad jego ekranowymi kochankami innym razem - jest wielce czuła i wspaniała), ale śmiałą (a odbił panicz Desnoyers nieciekawemu tancerzowi partnerkę) i wyróżniającą się.
Obawiano się o wybór odpowiedniego aktora. Zaproponowano kandydaturę młodego, niedoświadczonego za bardzo aktora, który w dodatku nie odpowiadał hollywoodzkim standardom... ale te się zmieniają.
Obawiano się o wybór odpowiedniego aktora. Zaproponowano kandydaturę młodego, niedoświadczonego za bardzo aktora, który w dodatku nie odpowiadał hollywoodzkim standardom... ale te się zmieniają.
Kochany Reksiu, ale ja wiem, jak malować akty!
Czy taniec warto jest opisywać, czy może lepiej zobaczyć? Na nieszczęście on już nigdy na twardych deskach nie zatańczy... ale w naszych głowach owszem. Więc ja na te siedem minut się oddalam, byście sami doznali tego, co ja - takiego oto ZACHWYTU:
Ruszał się płynnie i z taką... taką gracją! Oszczędny w słowach, a jak prowadził pannę Dominguez! Ona po prostu na nim wisiała i widać było, pod przykrywką takiej frywolności, że jest bardzo zadowolona! Tango to, około trzydzieści lat po narodzinach w Argentynie jest pierwszym na ekranie - a co za tym idzie, kultowym i pięknym.
Julio z ukochaną Marguerite tańczył nieco spokojniej do miłej uszom muzyki. Tak na przyjęciu, z dala od jej męża. Państwo się śmiali i bawiło się naprawdę dobrze. Zawsze i wszędzie będę pamiętała ich uśmiechy na zdjęciu niżej, tacy radośni!:
Uroda pani Terry jest taka delikatna, na tej pokolorowanej fotografii naprawdę śliczna. Czasami widzę oczami wyobraźni cały film niemy - nie tylko "Czterech jeźdźców Apokalipsy" - w kolorze i odcień skóry aktorek... była ona pudrowana czy specjalnie nieopalona? Myślę, że pod grubą warstwą pudru skóra była jeszcze bielsza, ale to może nie tyczyło wszystkich.
A on też miał taką gładką (tak, ja to wiem najlepiej, mhm, dotykałam go... ale na taką przynajmniej wygląda), delikatną cerę - bo młody, bo uroczy, bo żyjący w czasach wyraźnego makijażu dla obu płci... i właśnie jeszcze taki egzotyczny dzięki ciemniejszej, nadmorskiej skórze.
Panie i Panowie, w filmie "Monsieur Beaucaire", zrealizowanym trzy lata po jego wielkim wejściu na ekrany (uuu, w 1921 był jeszcze "Szejk", "Dama Kameliowa" - film jednym słowem: dziwny, "Eugenia Grandet"...) założył...
...pudrowaną białą perukę.
Dobrze, może to w filmie czarno-białym nie było aż tak widoczne, ale naprawdę mu jasne włosy nie pasowały... zdjęcia w kolorze przyprawiły mnie o ból głowy!
Zastanawia mnie, jakie to tango było Valentino ulubione i czy w ówczesnych czasach grano je w kinach...?
Trzydzieści lat po "Czterech jeźdźcach Apokalipsy" uczczono pamięć wspaniałego niemego aktora (o jego "wielkości" naczytałam się zbyt wiele, nawet do moich uszu doszło stwierdzenie, że jego filmy w przekładzie na dzisiejsze to rodzaju właśnie "365 dni" czy serii o Greyu, dla takich kur domowych; tak, dla specjalistów sztuki filmowej to prawda), pokazując w kinach jego biografię. Projekt już planowano w latach 40., kiedy to widziano w nim m.in. rodaczkę Negri i Victora Mature'a.
W "Valentino", 1951 są widoczne liczne potknięcia, ale nie można narzekać na wybór aktora. Anthony Dexter mógłby być wiarygodnym Valentino dla kolegów po pijackim przyjęciu, taki był podobny! Rola amanta miała stać się drogą do nieprzemijającej sławy okazała się nie tyle zła, co obsadzona w słabym filmie. Oglądałam go dzisiaj rano i, tak, czekałam ze zniecierpliwieniem, jak to pokażą Rudiego podczas swych przełomów i czy ktoś historyczny jeszcze się pojawi...
E-e (kręcą głową).
Ni Terry, ni Rambovy, ni Naldi, ni nawet trenera boksu Dempseya czy kobiety, która go odkryła, June Mathis. Nic a nic. Jest Valentino, sława dzięki tańcu, uwielbienie, miłość do artystki, której szukać ni w sianie, ni w popiele, wczesna śmierć, zagadka Damy w Czerni i tyle. Tylko takie to wyszło przydługie i mocno, mocno szare. Jedyną obroną tego filmu jest zupełnie inna niż w "Czterech..." scena tanga (tu przedstawiona jako kolejna próba przekonania reżysera do obsadzenia Valentino w roli Julia).
Tym razem scena nie fioletowa, a wielobarwna, proszę bardzo, Patricia Medina i Anthony Dexter, "Valentino", klaps pierwszy, akcja!
Zaciekawiła mnie kreacja tej ciemnowłosej piękności. Jest inna i pasująca do partnerki Valentino. Cóż mam jednak poradzić, że trzydzieści lat wcześniej dopiero co zaczęto odkrywać kostki...?
Aż sobie postukałam do tego tanga.
Tak mi się spodobało.
Tym razem ostre i pikantne, ale cudowne.
Valentino ubrano tak obco dla Ameryki w tym filmie (co się dziwić, w końcu to Argentyna). Jestem pod wielkim wrażeniem tego stroju. Wniósł do amerykańskich produkcji mnóstwo dzikości i drapieżności. Tygrys wśród potulnych króliczków, oto właśnie Rudolf Valentino!
Zobaczyłabym w kolorze, wiedzieliście o tym?
Muzyka jest w tym filmie piękna. Nad pięknem ja siedzę i nie potrafię niestety niczego więcej powiedzieć. To coś, co trzeba samemu usłyszeć. Tak, film jest długi (coś mnie tytuł raz zmylił, że trwa cztery godziny) i wojenny, a to nie każdemu pasuje (na przykład mnie; nie potrafię patrzeć na przekleństwo świata, nawet skończone, powoli doprowadza mnie to do wewnętrznego otępienia. A jeszcze w wersji niemej, gdzie nastroju dodaje muzyka i tragizm wydłubany na twarzach aktorów... to jest zupełnie inne przeżycie od oglądania zwiastuna filmu dzisiejszego), czy właśnie romans. To nie główny temat "Czterech...", ale ważna część. Budowała ona nową miłość panicza Desnoyersa, po czym go skrzywdziła (sama Marguerite tego nie chciała, ale wojna ją do tego zmusiła) i zaprowadziła na pole walki...
W filmie mnóstwo jest aktorów nawet lepszych od Valentino. W końcu Desnoyers to postać drugoplanowa, ale wyczekiwana ze względu na aktora. Ale ja zapomniałam ich nazwisk, wybaczcie. Coś jakoś się złożyło, że on - jeszcze dzień wcześniej prosty makaroniarz - zasłonił swą postacią resztę.
Świat już wtedy wiedział, że buduje kogoś wielkiego. I, tak, niezmiernie cieszę się, że przyszło mi zobaczyć te filmy i się nimi zachwycić; głównie to zapragnąć nauczyć się tańczyć tango... przyszlibyście na mój występ? :)
Co do pierwszego zdania- też bym chciała być tak witana :D To niesamowicie przyjemne i bardzo emocjonujące, mimo, że jest to tylko chwila, potrafi poruszyć serce na cały dzień, tydzień, miesiąc :) Szkoda, że mój ukochany robi to tylko od czasu do czasu, po dłuższych chwilach rozłąki, mimo że bardzo dyskretnie pokazuję mu, że chciałabym więcej :D
OdpowiedzUsuńNie mogę zrozumieć jak można sprzedać książkę bez stron :( a nawet jeżeli, to czemu najciekawsze fragmenty są wyrwane? xD
Chętnie obejrzałabym ten film! Lubię filmy z każdego gatunku.
Niestety, nie lubię filmów typu 365 dni i Grey. Niestety bądź stety w sumie, przecież gust to bardzo indywidualny temat o którym podobno się nie dyskutuje :D Widziałam oba filmy, czego żałuję, ale gdybym miała wybrać to 365 dni było lepsze od Greya. Przede wszystkim dlatego, że tam był jakiś scenariusz XD
Chętnie przyszłabym na twój występ.
Chętnie sama nauczyłabym się tanga :D
Pozdrawiam ciepło ♡
Ty to masz przynajmniej ukochanego, czy mnie taką ktoś zechce? ;D
UsuńTak właściwie to nie wiem, czy fragment spotkania Maszy z Dubrowskim a'la Francuzem napisano najlepiej, ale w filmie to wszystko tak iskrzy między nimi ♥ Prawdopodobnie sprzedawca nie wiedział, co sprzedawał...
Obejrzyj sobie, tak, TAK warto!
Ja nie oglądam tych oto filmów dla kur domowych. Ja tylko takiego, o, te u góry :)
Mam nadzieję, że kiedyś się na występie spotkamy :)
Pozdrawiam!
Ja też marzę o tym by zostać powitaną przez jakiegoś dżentelmena pocałunkiem w dłoń. To niezwykle szarmancki i romantyczny gest :) Jak na razie nie ma kto tego zrobić, może kiedyś się uda.
OdpowiedzUsuńCo do filmu to kocham dawne produkcje. Mam niezwykły sentyment do kina sprzed lat. I nie tylko kina, bo także do muzyki i mody :)
buziaki
Ja chcę mieć za męża takiego dżentelmena. Wierzę, że takiego znajdę :)
UsuńStare filmy, piosenki i ubrania to moja wielka miłość. Cieszę się, że ktoś jeszcze to docenia :)