Ty się z Rudim nie równa
Bo z pierwszymi obrazami kolorowymi jest taka oto sprawa, że w całej swojej krasie i piękności (a ponad przecie trzydzieści lat oglądano nie tylko, że czarno-białe, a granatowe, zielone, fioletowe i nawet żółte filmy) gdzieś tam spychają główny wątek na bok. To barwna scenografia, wspaniałe kostiumy, wnętrza i uroda artystów przykuwa uwagę. Nie dziwię się, sama po wielu seansach jestem w dziwnym, acz ciekawym transie, wręcz oślepiona intensywnością kolorów. One się czymś innym rządzą niż wyuczone (takie czystoszkolne nauczenie jest sztuczne!) kwestie i ruchy. Pozwalając filmowi żyć...
...co jednak nie zmienia faktu, jak uwielbiam filmy czarno-białe (żółte też mogą być; taki jeden obejrzałam w urodziny, no z Rudim, jakżeby inaczej).
Ten "czarno-biały", o którym zaraz będzie mowa to nic innego jak pierwsza wersja tego u góry. Tę pierwszą wersję oglądałam ją cztery razy (w ciągu jednego tygodnia trzy) i pomimo jej naiwności, przewidywalności i prostocie (rok 1922 i 1941 - jest różnica) ją po prostu (aż wstyd, że nie użyłam wcześniej tego słowa) KOCHAM.
Brakuje mi w tym wpisie jeszcze wspomnienia o pierwowzorze literackim (nigdzie a nigdzie nie mogę go znaleźć! Gdybyście znali kogoś, kto tę książkę posiada - w Polsce podobno ją "wydano" pod tytułem "Krew na arenie" - błagam na klęczkach i ze złożonymi dłońmi, wpatrując się w Was, kochani jak Bambi - oddajcie mi ją, cenę się uzgodni ;)) pióra pana Vincenta Blasco Ibaneza i porównaniu razem z nią ekranizacji... NIE, NIE MAM KSIĄŻKI, CIERPIĘ JAK NIGDY, FILMY TO NIE TO SAMO.
W obu, proszę Państwa wersjach mamy gwiazdorską na ówczesne - i teraźniejsze czasy, ale nazwisk z lat 20. pamiętamy coraz to mniej. Narzekać sobie mogę, ile chcę, ale to nie zmieni faktu, że świat mknie do przodu, pionierzy fotografii, samochodów, szkieł kontaktowych są tylko wspominani na tematycznych zajęciach, a mało kto się nimi interesuje na co dzień. Ale są takie nazwiska z każdej dziedziny, które przeciętnie inteligentny człowiek winien co najmniej kojarzyć. Zwykli ludzie umierają, legendy zostają - właśnie dwie w tym poście się pojawią. :)
KREW NA PIASKU
Historię, wątki, ruchy, uśmiechy, krzyki i rzucane gdzie popadnie papierosy znam jak własne imię i nazwisko. Opowieść o pełnym marzeń i nadziei chłopaku z ubogiej dzielnicy Sewilli, który pewnego dnia postanawia zostać słynnym matadorem (nim obejrzałam film, z tematu corridy znałam zaledwie termin "torreador", a ten jest chyba jaśniejszy od matadora. Otóż to dwie różne role - matador jest torreadorem, dokładnie tym głównym, ale torreador nim być nie musi. To matador zadaje bykowi ostateczny cios i jest gwiazdą na arenie.), najlepszym w całej Hiszpanii.
I tak się składa, że mu się to udaje. Na ścieżce sławy spotyka przyjaciółkę z dzieciństwa, której się oświadcza i, zdaje się, nic nie może zniszczyć ich szczęścia. Niestety, rozchwytywana sława wpada w oko bogatej młodej wdowie.
Juana Gallardo (jak nazwisko Dubrowski podoba mi się do szaleństwa!) zagrali najwięksi aktorzy tamtych lat - na początku kochanek filmowy Valentino, później Power z filmów rozrywkowych.
1922
Rudolf Valentino
Lila Lee
Nita Naldi
I tu się kłania różnica w interpretacji. Najlepszym obrazem signora Gallardo byłby opis w książce - zobaczyłoby się, czy chłopak czuły czy ognisty. Ale książka przeminęła z wiatrem, zostaje więc obraz na ekranie.
Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Jako pierwszy zobaczyłam film z 1922 roku z boskim Rudim i powtarzać to będę otwarcie, raz po raz wzdychając - innego Gallardo nie widzę.
Juanito dostał miotłą po tyłku od matki zdecydowanie niewystarczająco, by porzucić marzenia o arenie.
Jest i on, wielki matador!
Juan to imię bardzo lekkie i miękkie, kojarzące się większości z don Juanem Tenorio, piękną osobą i wstrętnym kobieciarzem (od czego w końcu wzięło się pojęcie "donjuaneria". Historia wszędzie, wszędzie historia!). Lecz - kładę wielki na to nacisk - wraz z twardym, ciężkim nazwiskiem GALLARDO (dziś do Ty Powera wołali "gajardo, gajardo!"; szlag mnie trafił! Myślałam, że to L się wymawia... nie, nie wymawia, tak samo, jak w wyrazie "Sewilla" - my, Polacy wymawiamy to źle; winna być "sewija". Ale jak to brzmi? Po hiszpańsku.) postać ta zyskuje wielkość i echo.
Imię miękkie i nazwisko twarde tworzą człowieka światowego i subtelnego mężczyznę. Juan Gallardo kocha ponad wszystko dobrą Carmen. Jest ona dumna z męża i cieszy się z każdego jego powodzenia. Niestety jednak nie wystarcza narodowej sławie... a właściwie to on zupełnie nieplanowanie łączy się z drugą kobietą, drugiej sławie miasta.
W Carmen wcieliła się drobniutka i śliczniutka Lila Lee. Niezwykle sympatyczna twarzyczka i niewinne oczy. Młoda dziewczyna, ledwo co pożegnała ojca, a już jest żoną... nie, wcale nie wielkiego matadora Gallardo, a Juanita, kolegi z dzieciństwa, miłej, wspaniałej i marzącej duszy. I może dlatego, że przyjaźń im nie wystarczała, pobrali się.
Zanim jednak Carmen staje się panią Juanową Gallardo, postawność młodego człowieka (wraz z końcem historii Gallardo nie ma jeszcze trzydziestu lat) dostrzega dzika tancerka. Taniec w oryginale do - w kopii do tanga na organach, które kiedyś usłyszałam i jak na nieszczęście nie popatrzyłam na tytuł... a jest genialne, genialne! - hiszpańskiej melodii to drugie spotkanie Valentino z parkietem i dowód talentu. Ile razy tę scenę widzę, a umiem film przewinąć tysiąckrotnie, by zachwycić się jego posturą, wzdycham i powtarzam, jaki on zgrabny...
Tutaj cały film, a króciutki taniec w minucie 27.
A muzyka organowa pasuje jak ulał!
JAK on na nią patrzył!
Ach, czemu on tej róży nie włożył między zęby?
Inna scena siedzi mi w głowie od dawien dawna, z jednej strony niepewna, z drugiej niesamowicie czuła. Chodzi mi o moment oddania się całkowicie mężowi. Żadnego brutalnego gestu nie ma, ni słów (chociaż niemal pewne jest, że Valentino szepnął coś do ucha panny Lee), a wolna ekstaza.
Wspaniałe zdjęcie!
Pięknie go ubrano i sam się ubierał ♥
Ale zaraz, to przecież nie Lila, a Pola Negri, o czym Ty piszesz, panno Profond!
Tak, wiele artykułów podpisują to zdjęcie jako "ślubny" ich portret, a wiecie czemu?
Ponieważ nie mają najmniejszego pojęcia o tym, w czym pan Valentino grał i z kim, więc biorą przypadkową podobną do Poli panią (bo za korzystnych ujęć nie mieli) i zamiast rozsławiać Lilę Lee (przyznajcie, że po raz pierwszy słyszycie to nazwisko), trajkoczą i trajkoczą o kimś innym.
Gdyby tylko widzieli "Krew na piasku", tych bzdur by nie było.
Postawa ta winna być znana lepiej.
Pan Gallardo jest żonaty, ale jak to u panów z przełomu XIX i XX stulecia bywało, wierność jednej kobiecie uznawano za dziwactwo. Juan wprawdzie tego nie chce, ale pewnego dnia zwraca uwagę na Donę Sol, dziedziczkę fortuny, niedawno owdowiałą. Na nic śmierć męża, już o nim zapomniała. Zamykając zdobycz w czterech ścianach staje się w jednej chwili dla niego całym światem. Chcąc czy nie, matador staje się niewolnikiem.
Valentino w ciele kobiety, tak kazała do siebie mówić Nita Naldi. Niesamowicie kobieca i zmysłowa nie musi się ruszać, by Valentino był jej i tylko jej. Starczy jej atrakcyjna twarz i frywolna, wyrazista mimika, tak mężczyzn rozpraszająca. Kochankowie świata zagrali też w "Kobrze" (nie widzę powodu nazywania tego filmu słabym, naprawdę) i "Diable ogłoszonym świętym" (zaginiony! Zaginiony! Znajdźcie go, błagam!), w tym samym czasie roztapiając serca pań i panów. Kobiety sprzed okresu idealnej, okładkowej figury były naprawdę ponętne, a mężczyźni, ci z lekko zawiniętymi loczkami przy skroniach i baczkami po prostu boscy...
Dona Sol traktuje Gallardo jak nową zabawkę, po czym łamie mu serce. Właśnie nie to niszczy Juana najbardziej, a pojednanie z Carmen, która, jak przystało na chrześcijankę czekała wiernie na męża, wiedząc o jego zdradzie. Stara się znany matador jej wszystko wyjaśnić i przyrzec raz jeszcze swą miłość, kiedy przychodzi mu się, załamanemu wyjść na arenę.
Kostium ten przetrwał po ten dzień, sprzedano go w 2011 na aukcji za niewyobrażalną kwotę 258 milionów 300 tysięcy dolarów. Pasjonatom, jak widać, same filmy nie wystarczają (zapragnęłam kupić jego rezydencję Falcon Lair, kiedy to przyjdzie mi rzucać pieniędzmi na ledwo i prawo i wiecie co? Domek pana Valentino jest zrównany od ponad dziesięciu lat z ziemią.).
W kolorze prezentuje się o tak:
To naprawdę niesamowite, jak dzieło dla większości płytkie i ze znikomą przyszłością (kto Wam wymieni "Krew na piasku" w szkole czy pracy jako film pamiętny?) mnie tak oczarowało!
Mówcie, Państwo, co chcecie, dla kogo to obejrzałam i jaka ja muszę być ślepo w człowieka tak trudnego i niepewnego na co dzień zapatrzona. Wiecie, kim dla mnie jest Valentino? Kochankiem wspaniałym, jak dla większości kobiet, ale głównie bliską, lustrzaną wręcz duszą. Wsiąkłam w jego biografię i co chwilę chwytałam za ołówek ogromnie zdziwiona, ile my to mamy wspólnego. Nie będę tego wymieniała, to moja prywatna sprawa, głównie problemy. "Szejk", "Zamężna dziewica", "Eugenia Grandet", "Krew na piasku", "Czterech jeźdźców Apokalipsy", "Kobra", "Dama Kameliowa", "Czarny Orzeł", "Moran of the Lady Letty" i "Poza skałami" podarowały mi magiczną chwilę, która rozjaśniła pandemię. Zauroczyłam się człowiekiem, który na tym świecie był tylko przez krótki moment, tak szybko płynący (pięć lat szczytu, pięć lat temu założyłam pierwszego bloga, a ten dzień zdaje mi się być wczorajszym), a jednak głośny. Przecierpiałam swoje w ciągu tych miesięcy. On mi pokazał świat na nowo. I wcale nie cichy, nie niemy, a BRAWUROWY i KOLOROWY!
Tamten świat miał kolory. Nie mówię o zdjęciach koloryzowanych, a osobach, za których pomocą stał się tak piękny i szykowny. Jedną z nich wychwalam bez końca. Dla mnie dotychczas inna niż poznałam. Jak wspomniałam wcześniej - pierwsze wrażenie jest najważniejsze.
(i jak zakończyć część pierwszą, tak sentymentalnie podsumowaną?)
1941
Tyrone Power
Rita Hayworth
Linda Darnell
- Mamy kolor, mamy dźwięk, mamy czas potworny dla całego świata, już tacy delikatni nie będziemy, ale pozwolimy się mężczyznom i kobietom rozkochać w naszej produkcji. Hm, kogo by tu wybrać na najsławniejszego matadora w całej Hiszpanii? Clark Gable za stary, Errol Flynn już swoje zagrał w "Robin Hoodzie". Ty, Jo [Sterling, scenarzysta], może weźmiemy takiego, no, faceta z siłą [power], taki ma być Gallardo.
- Maumolian [reżyser], to świetny pomysł! Tyrone skradł już niewieście serca z dziesięć lat temu, teraz przyjdzie czas rozkochać ich córki.
- Weźmiemy do kobiecych ról aktorki porównywalne urodą, by publiczność oszalała!
- Tak!
- Zrobimy z nich gwiazdy!
- TAK!
- Ta, Hayworth, będzie wiarygodna, ma hiszpańskie korzenie.
- A jakże! Tak!
- Linda Darnell, ta młódka jako Carmen?
- Śliczna jest, ma potencjał.
- No, i wielkie, głośne widowisko.
- Tak!
Początek tej sceny to prawdziwa sztuka, lecz nie ratuje filmu.
Rita Hayworth to Dona Sol, osiemnastoletnia panna Darnell to Carmen, a Ty Power to Hułan Gajardo. Wszystko kolorowe i głośne (ha, muzykę z filmu miałam od roku i więcej na płycie, a nic mi nie mówiła)... i miłe dla oka. Hiszpańska uboga dzielnica, ale pokolorowana marzeniami Juanita o karierze na arenie, sprzeciw matki (Alla Nazimowa, partnerka signora Rodolfo Valentino w "Damie Kameliowej"), przyjaźń z Carmen, przykre początki (ale te zawsze są przykre), zauroczenia, sława, bogactwo i miłość. Ale na to wszystko trzeba patrzeć na siłę lepiej, by uznać film ten za arcydzieło (czy ja sądzę wersję z Rudim za arcydzieło?). Bo aktorzy są wymieszani. Naprawdę.
Rita to hiszpańska femme fatale w długich sukniach i upiętych włosach, Linda to ułożona dama, a Tyrone to prawdziwy matador. Lecz takie to ckliwe i mdłe, gdy przychodzi cały czas wpatrywać się w białe jak płytki w łazience zęby Rity (jak gdyby nie mogła spoglądać na świat spokojniej) i - panie z roczników 1900-1920 wybaczą - krzywe trzonowce Powera. Po prostu nie był urodziwy, a grał sucho i prosto. Za dużo w tym filmie twarzy. Właśnie! Kiedy w latach 20. przeważały plany amerykańskie, tu portretów naprawdę wiele. Od tego głowa zaczęła mnie boleć.
W suchości pana Powera nie ma ni krzty delikatności. Jest poruszony, cały czas siedzący na szpilkach i do Juana niepasujący.
Początkowo zaciekawił mnie (to moje pierwsze spotkanie z nim na ekranie). Myślałam, że będzie to dobry występ. Zagrał trochę ponad przeciętnie.
Legenda Rity jako rudej królowej Hollywood utwardziła się dzięki interesującemu uśmiechowi, który zaczynał już mi się przejadać. Kontrastująca z raczej złoto-brązowym wystrojem hiszpańskiego miasta tańczy w jaskraworóżowej sukni (jako to był niby wiek? Suknia typowo ówczesna, Linda biegała w czymś podobnym do krynoliny, jedynie Tyrone spał bez koszulki.) z Anthonym Quinnem, ale to była Dona Sol prowokująca na najwyższym poziomie, kobieta-owoc zakazany.
Linda to piękność. Coś wspaniałego. Liczę, że przyjdzie mi zobaczyć więcej filmów z jej udziałem. Była tu naprawdę uroczą ozdóbką, nie grzeszącą talentem, ale na poziomie (u niej chwalone, bo rola drugoplanowa i spokojna) z Ty'em i Ritą. Oni zaczynali w pewnych momentach gwiazdorzyć. Sama Darnell nie jest bez winy, momentami zbyt ckliwa, lecz to urok tamtych filmów.
Ale są filmy z lat 40. wybitne, jak i mocno fantazyjne. I nie zawsze rola żeńska to cud-miód kobiecinka ze słodkim głosikiem.
Właściwie to brzydota Tyrona przykryła jego występ. Jak sobie teraz przypominam parę ciekawych ruchów i gestów, to nie był aż taki zły, ale po prostu nie pasował do tej roli. Gallardo jest jeden, wysoki i szczupły (a ekran rozjechał Tyrona od stóp do głów), lat dziewiętnaście wcześniej przedstawiony i basta!
Piękna Linda zagrała jeszcze w TYLU filmach, czeka mnie wiele dobrego!
Ha, jest jeszcze ekranizacja z 1989 roku.
Się zacznie narzekanie...
Lubię też stare hollywoodzkie plakaty filmowe. Wyglądają artystycznie. W moim kraju stare plakaty filmowe są często wystawiane jako dekoracje kawiarni. Twoja recenzja jest interesująca do przeczytania.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z Indonezji.
Och, tak, za granicą wiele jest powywieszanych starych plakatów. A w takiej epokowej kawiarence wyglądają po prostu ślicznie!
UsuńDziękuję :)
Super, że interesujesz się takimi rzeczami! Teraz ciężko nam wyobrazić sobie, aby codziennie np. oglądać czarno białe filmy. Jednak nie da się ukryć, że takie filmy posiadają nie zwykły klimat!
OdpowiedzUsuńJak mówiłam wcześniej, w żółtym i fiolecie też oglądano :) A ja właśnie codziennie (prawie) oglądam i mam się z tym bardzo dobrze.
UsuńDziękuję bardzo, pozdrawiam!